Powieść gotowa? Co z moim tytułem?
- Wysłane przez Barbara Sęk
- Data 17 czerwca 2022
- Komentarze 3 komentarze
Wreszcie! Nadeszła upragniona odpowiedź od wydawcy – podjęli decyzję, że wydadzą Twoją książkę i przesyłają draft umowy.
Przez chwilę jesteś cały w skowronkach, a gdy udaje Ci się wreszcie ochłonąć i opanować emocje po pochwaleniu się bliskim, siadasz do lektury kolejnych paragrafów… Oniemiejesz.
Jak to? Wydawca zastrzega sobie prawo do zmiany tytułu?
Pytasz: Spotkałyście się z tym?
Odpowiadamy, machając rękami lub wzruszając ramionami: Spotkałyśmy, nie raz, nie dwa… To stała praktyka.
Kontynuujesz: Jakim prawem tak się dzieje, dlaczego wydawcy sobie zastrzegają coś takiego?
To bolesne, ale stoją za tym pewne argumenty. Uwierz, ta praktyka często jest korzystnym działaniem dla obu stron i czasami wydawcy warto zaufać.
Podpisując umowę z tradycyjnym wydawcą, oddajesz mu swoje majątkowe prawa autorskie lub udzielasz do nich licencji na określony czas.
To moment, w którym pisanie przestaje być hobby, staje się pracą. Dla wydawcy od dawna nią jest, to nie organizacja pożytku publicznego, a przedsiębiorstwo nastawione na zysk.
Podpisanie umowy oznacza deklarację: wydawca zainwestuje w publikację, a skoro zainwestuje, to po to, by Twoją książkę sprzedać, byście razem na niej zarobili. A książkę sprzedaje przede wszystkim okładka i tytuł (okładki to temat rzeka na osobny wpis, który na pewno stworzymy).
Tytuł nie jest więc jedynie tworem artystycznym, lecz częścią machiny marketingowej i o jego wartości rozmawiają w oficynach nie tylko redaktorzy inicjujący, lecz również osoby z działu marketingu i działu sprzedaży, często konsultują tytuły nawet z recenzentami wewnętrznymi i dystrybutorami.
Aby książka miała dobrą promocję i dystrybucję, każde ogniwo tego łańcucha musi być przekonane do produktu.
Tak, produktu, celowo używam tego określenia.
Powieść bowiem, dopóki nie jest czytana, jest wyłącznie produktem, czy nam się to podoba czy nie. Przy obecnej nadpodaży książek, więc olbrzymiej konkurencji, pierwszym kryterium wyboru dla czytelnika jest przyciągnięcie go właśnie okładką i tytułem. A przyciągnięcie klienta to zabieg z zakresu marketingu.
Obiecałyśmy, że napiszemy na blogu, jak już na samym początku wymyślić tytuł, który być może się sprawdzi, więc oto on. Właściwie jego część, postanowiłam bowiem stworzyć dwie odsłony dla tego problemu.
W pierwszej przybliżę historię swoich tytułów, w drugiej zamieszczę praktyczne porady, czym się kierować przy wyborze tytułu.
Myślę, że obie części pozwolą Wam wyciągnąć jakieś wnioski, a przede wszystkim nieco lepiej zrozumieć rynek, popatrzeć na niego od innej, wydawniczo-czytelniczej strony.
Wydałam cztery powieści, ale uzgodniłam tytuły na pięć – piątą obecnie tworzę.
Zacznijmy od debiutu.
Składam do wydawnictw propozycję wydawniczą powieści pt: Kalendarium Nowaków. Uznaję, że tytuł się sprawdzi, gdyż natychmiast wskaże gatunek – sagę rodzinną, sagę o uniwersalnym charakterze, jeśli wziąć pod uwagę popularność nazwiska bohaterów. Wychodzę również z założenia, że tytuł powinien wynikać z zastosowanego przeze mnie motywu, jakim w tej powieści jest kalendarzyk małżeński, i odzwierciedlać strukturę tekstu– powieść opisuje cztery dni, podczas których rozpada się rodzina i to zmiany dat decydują o podziale na rozdziały. Sam prolog powieści to ekspozycja członków rodziny na podstawie tego, czy kupują kalendarze, jakie i co w nich ewentualnie notują.
Mamy 2012 rok, na rynku już od dawna nie funkcjonuje literaturoznawcze określenie: powieść społeczno-obyczajowa, zostaje ono zastąpione skrótem – powieść obyczajowa. Zgodnie z prawdą zresztą, bo przestaje się liczyć tło społeczne, czytelników nie interesuje zbiorowość, a bohater. A właściwie czytelniCZKI zainteresowane są bohateRKAMI.
Do czego zmierzam? Twarde dane wydawców mówią o tym, że w Polsce czytają przede wszystkim kobiety. Te kobiety najchętniej czytają powieści napisane przez kobiety o kobietach.
Sagi rodzinne, bohaterowie zbiorowi… To nie ten czas, ten boom wybuchnie kilka lat później. Nie jest to więc dobry moment na moją powieść. By ją sprzedać, trzeba całą uwagę czytelniczek skierować na bohaterki – antagonistki. Tak przynajmniej twierdzi wydawca. To nic, że motorem zdarzeń w moim debiucie jest mężczyzna; to nic, że bohater jest u mnie zbiorowy – cała rodzina, a ciekawostką książki i tym, co stanowi o jej oryginalności, jest właśnie pokazanie rozpadu rodziny okiem każdego jej członka – żony, męża, kochanki, dzieci w różnym wieku… Teraz liczy się wynik walki w kisielu, co powoduje, że zaproponowany przeze mnie tytuł nie budzi aprobaty wydawcy. „Kalendarium” – dość trudne słowo; „Nowaków” – nazwisko w tytule to nie najlepszy pomysł.
Cóż, myślę nad kolejną propozycją. Zapamiętajcie ją.
Kruchy fundament.
Tym razem podążam drogą skojarzeń: rodzina – dom – budowa. No przecież, problem tej rodziny nie zaczął się kilka dni przed rozpadem, leży u samych podstaw. Bingo – myślę sobie.
A tu zonk. Niestety Kruchy fundament również nie przekonuje wydawcy.
Pojawia się propozycja, która nie do końca mnie przekonuje, ale po licznych pertraktacjach postawiam zaufać wydawcy, bo udowadnia mi argumentami, że zna, rozumie rynek, to on jest specjalistą od tych spraw. Czekam, aż mi udowodni rozliczeniem, że było warto.
Czy było? Nie wiem. Uczucia mam bardzo ambiwalentne. Tytuł wydaje mi się dość prostacki, tym bardziej że kilka lat po moim debiucie powstał paradokument o podobnym tytule i od tej pory każdy myli tytuł mojej powieści z ową produkcją. Gdy do tego dochodzi, każdorazowo cieszę się, że mojego debiutu nie ma na rynku, został wznowiony pod inną nazwą.
Czasami się zastanawiam, co by było, gdyby wydawca zaryzykował wtedy z tytułem, choćby nie moim, ale każdym innym wskazującym na sagę rodzinną. Inna oficyna zrobiła to niedługo potem i rozbiła bank. A jednak była to oficyna większa i prędzej mogła sobie na to pozwolić. To wszystko to gdybanie, a liczą się twarde dane. Twarde dane są takie, że dzięki temu tytułowi zaistniałam na rynku, a spore grono moich stałych czytelników zaskarbiłam sobie właśnie tą powieścią, której tytuł określono mianem bardzo trafnego.
Czy mogę więc mieć żal do wydawcy? Absolutnie nie.
Jaka z tego płynie lekcja? Rzeczywiście autor, zwłaszcza na początku, nie do końca jest w stanie porzucić ambicje i zrozumieć, czym rządzi się rynek i masowa kultura.
Przenieśmy się w czasie o trzy lata, podczas których zdobywałam wiedzę o rynku.
Rok 2015. Wiem już, że wymyślenie dobrego tytułu to nie lada wyzwanie. Szukam czegoś metaforycznego, co może zastanowić osobę, która przychodzi do księgarni, a czego wyjaśnienie będzie mogła poznać tylko po sięgnięciu po powieść. Zaczynam myśleć, co jest głównym problemem fabularnym w książce. Para, starająca się o dziecko i lecząca niepłodność mocno naraża swój związek przez to, że ich relacja traci intymny charakter. In vitro, komórka jajowa łączona pod mikroskopem z wyselekcjonowanymi plemnikami – wszystko pod okiem embriologów. Narażenie związku na ciężkie przeżycia, potworny stres, stąpanie po kruchym lodzie. Znowu podążam drogą skojarzeń. Co jest podobne do lodu? Szkło. Myślę o prokreacji na szkiełku, seksie na szkiełku. Seks to forma okazywania uczucia, a dokładnie mi… Miłość na szkle. Bingo! Wydawca zatwierdza tytuł.
To jednak nie koniec, bo staje przede mną kolejne wyzwanie.
Miłość na szkle podzieliłam na 7 rozdziałów, a każdy z nich miał tytuł, który określał kolejne etapy dojrzewania człowieka (bohater w toku fabuły dojrzewa do związku i bycia ojcem). Wydawca zgłasza, że takie nazewnictwo rozdziałów może sugerować czytelnikowi przy wertowaniu powieści w księgarni, że będzie to literatura popularno-naukowa. Zaleca je zmienić, nadać metaforyczne tytuły, które będą grą znaczeń z czytelnikiem. Radzi też podzielić książkę na znacznie więcej rozdziałów. Więc wymyślam kolejne 21 tytułów. Znów się udaje, każdy przechodzi, a ja jestem w drobnym szoku.
Czy w tym przypadku miałam szczęście, czy wydawca był bardziej elastyczny i otwarty na autora, czy się tego nauczyłam, czy też byłam traktowana bardziej poważnie po debiucie? Szczerze mówiąc, nie umiem na to pytanie odpowiedzieć, ale myślę, że nie istnieje jednoznaczna odpowiedź. Każda jest w jakim stopniu trafna.
Najważniejsze jest to, że wówczas zyskałam pewność siebie i postanowiłam, że będę próbować wymyślać samodzielnie tytuły. Moja koleżanka się poddaje i wysyła swojemu stałemu wydawcy propozycje o nazwach „P2”, „P3”, co ma oznaczać kolejno: „Powieść2”, „Powieść3”. Mówi, że nie ma głowy do marketingu i woli to zostawić specjalistom. Tak też można.
Rok 2018, sagi rodzinne są bardzo popularne, wobec czego staram się wznowić moją debiutancką powieść, chcąc napisać ciąg dalszy, gdyż wielu czytelników o to prosi (być może by tak nie było, gdyby nie paradokumentalny tytuł).
Wydania książki o podtytule Kruchy fundament podejmuje się wydawnictwo W.A.B. Tak, dobrze przeczytaliście. To ten sam tytuł, który zaproponowałam sześć lat wcześniej i wówczas się nie sprawdził. Tym razem wydawca nie ma do niego żadnych zastrzeżeń.
Problem natomiast się do końca nie rozwiązuje, bo nie mam zupełnie pomysłu na tytuł całego cyklu. Wiem już, że wydawca to nie mój wróg, strzelamy do tej samej bramki, więc proszę, aby redaktor coś zaproponował. Tak powstają Nowakowie. Kruchy fundament.
Nagle nawet nazwisko w tytule się sprawdza.
Książka po tygodniu ma dodruk, budzi ogromne zainteresowanie, mimo że jest wznowieniem.
Co o tym myślę? Myślę, że to kwestia trendów. Rzeczywiście coś, co wtedy mogło się kompletnie nie sprawdzić, kilka lat później mogło się okazać strzałem w dziesiątkę. Dlatego najważniejszą metodą w wymyślaniu trafnych tytułów jest obserwacja rynku.
Drugą część sagi rok później wydaje wydawnictwo Jaguar, zgadza się na tytuł Nowakowie. Uchylone drzwi. Ta część skupia się na trudach odejścia od rodziny, korzeni, a także o jej sile – o tym, jak trudno do niej nie wracać i zamknąć się na bliskich. Trzymam się elementów domu, a drzwi są stałym elementem, są też bardzo symboliczne.
Tytuły dwóch kolejnych części nie są jeszcze uzgodnione, ale wstępnie planuję, że będą brzmiały: Nowakowie. Pod innym dachem, Nowakowie, Za wysokim murem. Nieco zmieniam taktykę, jak widzicie, tytuły zawierają więcej słów.
Dlaczego to robię? Gdyż kolejne części mówią o kolejnym pokoleniu Nowaków, a więc myślę, że drobny powiew świeżości będzie na miejscu. Co więcej: jakiś czas temu w modzie były krótsze tytuły, teraz z kolei sprawdzają się dość długie, kilkuwyrazowe. A skoro przy tym jesteśmy…
A gdyby tak rzucić wszystko? Powieść rozgrywająca się w Bieszczadach, a tytuł pochodzi z dowcipu o tym regionie. Dodatkowo powieść traktuje o odcięciu się od wpływów bliskich.
Mimo, że sama wymyśliłam ten tytuł, mam nadzieję, że stanie na innym, bo w trakcie pisania przyszło mi coś innego do głowy. Ponieważ to melodramat, w którym główny bohater popełnia samobójstwo, skacząc z piętnastego piętra (to żaden spoiler, nie obawiajcie się), wybrałam tytuł: Piętnaście pięter ponad kocham. Tutaj znowu: kilka lat temu nawet bym nie pomyślała o tak długim tytule, teraz – nie widzę w tym problemu. Nie widzę go, bo obserwuje rynek. Równocześnie nie widzę problemu w tym, żeby wydawca coś zaproponował. Pod jednym warunkiem – że nie zrobi tego tylko po to, żebym spokorniała jako autorka, a niestety mam takie wrażenie po tym, co słyszę od autorów, że wydawcy w przypadku debiutów dla zasady korzystają z tego trudnego paragrafu w umowach, a jedynym sposobem ochrony przed tym jest litania przykładów prosto z rynku.
O tym, jakimi argumentami można powalczyć z rynkiem opowiem w następnej części tego wpisu.
Może Ci się spodobać
Od dedlajnu do debiutu
Jeśli zapytamy copywritera, tłumaczkę, redaktora czy marketera, dlaczego odnajduje satysfakcję akurat w tej profesji, zapewne wśród odpowiedzi przewiną się frazy: „kreatywność”, „zamiłowanie do pracy z tekstami”, „przyjemność z zabawy językiem”, …
Krok w nieznane, krok ku marzeniu
Pisanie to Twoja pasja i miłość. Wspaniale jest się zaszyć z komputerem między rzędami ukochanych książek. W domowym zaciszu tworzysz, pracujesz nad warsztatem, zgłębiasz poradniki kreatywnego pisania. Wreszcie dojrzewa pragnienie …
Studia czy kursy? Kręte drogi do kariery pisarza
„Z wykształcenia jestem pisarzem/pisarką” – czy nie brzmi to dumnie? W ostatnich latach coraz więcej uczelni wyższych oferuje programy studiów o wdzięcznych nazwach, takich jak: twórcze pisanie, kreatywne pisanie, sztuka …
3 komentarzy
Pani Barbaro- kiedy doczekam się 3 i 4 części Nowaków.Wielu czytelników czeka.