Konkurs literacki
- Wysłane przez Nina Bylicka-Karczewska
- Data 19 września 2022
- Komentarze 13 komentarzy
Pamiętacie, że 4 października 2022 odbędzie się premiera powieści naszej trenerki Niny Bylickiej-Karczewskiej?
Mowa o powieści „Krucha miłość”, która stanowi kontynuację debiutu Niny.
Zanim zachęcimy Was do sięgnięcia po tę pozycję, proponujemy nadrobienie zaległości i poznanie części pierwszej.
Niech Was nie zmyli pogodna okładka. Zachęcamy do zapoznania się z opisem wydawcy.
Aby ułatwić Wam przeczytanie zaległej lektury, organizujemy konkurs, w którym będziecie mogli wygrać trzy egzemplarze „Papierowej miłości” z dedykacją i autografem Niny, ufundowane przez wydawnictwo Replika oraz kody rabatowe na nasze usługi.
Konkurs, jaki chcemy Wam zaproponować… Cóż, w sam raz dla Was literatów. Będziecie mieli szansę coś napisać i coś przeczytać.
Aby wziąć udział w konkursie:
- Zarejestruj się na naszej stronie i zapoznaj z Regulaminem konkursu.
- Napisz tekst o haśle przewodnim: granice samotności, odwołujący się do poniższego cytatu pochodzącego z „Papierowej miłości” (do 5 tysięcy znaków ze spacjami).
- Zaprezentuj swój Tekst w komentarzu pod tym wpisem.
Na Wasze prace czekamy do 4 października, dnia, w którym będziemy świętować premierę drugiej części.
A oto cytat, do którego prosimy się odnieść w miniaturach:
Do wszystkich nakazów i zakazów, związanych z byciem grzecznym oraz posłusznym, dochodziła jeszcze dbałość o wygląd. Jeśli Klara pobrudziła rajstopy, to natychmiast musiała przerwać zabawę, żeby mama mogła ją przebrać (…) Musiała mieć pięknie uczesane włosy, bez niesfornych pasemek, zaburzających łagodny owal twarzy. Musiała recytować wierszyki, śpiewać piosenki lub kolędy – w zależności od uroczystości i pory roku. W żadnym wypadku nie mogła bawić się plasteliną, którą kiedyś jej kupił, bo, według Zamojskich, klejąca masa powoduje nieakceptowalne szkody. Nie mogła bawić się zabawkami, które wydają zbyt głośne dźwięki, co oznaczało, że połowa zabawek dla kilkulatków dostępnych na rynku jest dla niej niedopuszczalna. Za to całe dnie mogła spędzać, i to przy aplauzie dorosłych, w swoim pokoju, poznając granice własnej samotności (…)
Życzymy połamania pióra!
Może Ci się spodobać
Od dedlajnu do debiutu
Jeśli zapytamy copywritera, tłumaczkę, redaktora czy marketera, dlaczego odnajduje satysfakcję akurat w tej profesji, zapewne wśród odpowiedzi przewiną się frazy: „kreatywność”, „zamiłowanie do pracy z tekstami”, „przyjemność z zabawy językiem”, …
Krok w nieznane, krok ku marzeniu
Pisanie to Twoja pasja i miłość. Wspaniale jest się zaszyć z komputerem między rzędami ukochanych książek. W domowym zaciszu tworzysz, pracujesz nad warsztatem, zgłębiasz poradniki kreatywnego pisania. Wreszcie dojrzewa pragnienie …
Studia czy kursy? Kręte drogi do kariery pisarza
„Z wykształcenia jestem pisarzem/pisarką” – czy nie brzmi to dumnie? W ostatnich latach coraz więcej uczelni wyższych oferuje programy studiów o wdzięcznych nazwach, takich jak: twórcze pisanie, kreatywne pisanie, sztuka …
13 komentarzy
Zapraszamy do wklejania prac konkursowych w komentarzu do posta, czekamy na Wasze pomysły!
Myła naczynia metodycznie i starannie, kompletnie nieobecna w tej czynności. Trudno powiedzieć, czy myślami zanurzona była w tym pięknym widoku, który rozpościerał się za oknem, czy w swojej głowie, zupełnie nieświadoma tego, co widzi. Z letargu wyrwał ją krzyk córki.
– Oddawaj moją komórkę, ty gadzie!
– To przyjdź i spróbuj ją sobie wziąć. Bitch! – odparował bezczelnie syn
– Mamo, weź mu coś powiedz, bo ja przy nim oszaleję. Jak cię dorwę, ty gnojku, to pożałujesz.
Kobieta ponownie spojrzała przez okno, za którym jej Ślubny kosił trawę. Jeszcze przed sezonem zakupił wojskowy plecak, który miał wbudowany bukłak na wodę. Andrzej wypełniał go piwem, i używał podczas różnych okołodomowych prac. Był z siebie bardzo dumny, że tak genialnie to wymyślił, i chwalił się tym wynalazkiem sąsiadom podczas każdego grilla. Dzisiaj też zaprosili gości. Błagała, by nie pił zanim przyjdą, ale on za nic miał jej prośby i patrząc lekceważąco, napełniał pojemnik schłodzonym napojem. Nie mogła tego znieść, poniżał nie tyle ją, co samego siebie. Czterdziestoośmioletni mężczyzna, pijak, kobieciarz, miłośnik milf i darmowej pornografii. Nie snuła już nawet rozważań typu: „Co ja w nim widziałam?”. Była na etapie pogodzenia z tym stanem rzeczy. Pragnęła to zakończyć i się uwolnić. Tylko jeszcze nie wiedziała, jak to zrobić.
Kuchnia lśniła. To ostatnie pomieszczenie, które dzisiaj sprzątnęła. Jedyną osobą, która pomagała jej w tego typu obowiązkach była córka, syn stanowił żywą kopię ojca. Obojętny i złośliwy cham, który robi co chce. Nie lubiła go. Autentycznie nie lubiła swojego dziecka. Wiedziała, że to niewłaściwe, bo dzieci trzeba kochać, dlatego, że są nasze i z nas powstały, ale dla niej to nie był wystarczający powód. Chłopak miał czternaście lat i właściwie od jakichś dziesięciu nie czuła z nim żadnej więzi. „To chyba wtedy zaczęło się psuć między mną i Andrzejem na dobre”, pomyślała. Miała do tego dziecka pretensje i nic nie mogła na to poradzić. Wkurwiał ją od momentu, gdy się pojawił na świecie. Głośny, rozwrzeszczany, pełen pretensji i roszczeń. Tak inny od niej. Za to mąż go uwielbiał. Grał z nim w piłkę, zabierał na basen, nawet wyjazdy służbowe, twierdząc, że w końcu ma kogoś, kto mu w tej rodzinie sprzyja. „Ty masz swoją lalkę.” – Miał tu na myśli ich córkę, Anię. – „Ja mam Kazka. Chłopa to tylko drugi chłop zrozumie”, powtarzał. Nawet dziećmi się podzielili. Mieszkali ze sobą w jednym domu, ale w praktyce wyglądało to tak, jakby funkcjonowali na osobnych planetach, i w innych wymiarach. Każdy znał swoje miejsce, a wszystkim zarządzał Andrzej. Mieli w posiadaniu dużą, imponującą gospodarkę, stanowiącą część gminnej spółdzielni. Szefem tego kołchozu, jak ją określała Klara, był nie kto inny, tylko jej mąż. Nienawidziła tego zadupia. Zapachu nawozów, pustych przestrzeni, po których hulał wiatr, hałasu maszyn agrarnych w czasie wzmożonych prac. Otoczona polami, gzami i rolnikami, z którymi nie miała nic wspólnego, była bardzo samotna. Podczas spacerów jej samotność przybierała rozmiary setek hektarów, które posiadali. Kiedyś myślała, że życie na wsi to sielanka, spokój, wolność. Teraz czuła się więźniem tego miejsca, i wyobrażeń, które ją tu przywiodły. Najbliższy sąsiad znajdował się dwa kilometry od ich domu, miał głupią żonę, czwórkę dzieci i matkę, która wiecznie siedziała w oknie, opierając łokcie na zmechaconej poduszce. Nie znosiła tej starej plotkary, która mieszkała tu od dziada pradziada. Na początku małżeństwa żartowali, że najpierw była ona, a dopiero potem powstały te pola, łąki, i gospodarstwa. Klara miała nadzieję, że jak ta kobieta umrze, sypnie się cały okoliczny krajobraz. Tylko jej już tutaj nie będzie, do tego czasu zwieje z przystojnym facetem, zabierając ze sobą Anię.
Dziś na grilla mieli przyjść nowi sąsiedzi, których była bardzo ciekawa. Miesiąc temu kupili dużą zagrodę, usytuowaną około piętnastu kilometrów od ich domu. Podobno przenieśli się z Warszawy. On, rówieśnik Klary, trzydziestoośmioletni współwłaściciel kancelarii notarialnej, zmęczony tempem życia, stresem, i zblazowanymi klientami, zapragnął zmienić wszystko. Miał dołączyć do spółdzielni, a właściwie wczoraj to zrobił, w charakterze członka zarządu i prawnika. Andrzej potrzebował człowieka takiego jak Tomasz. Tomasz, ładne imię, dobrze jej się kojarzyło. Kiedyś znała jednego Tomka, w czasie studiów, których niestety nie skończyła, bo wyszła za mąż. Andrzeja spotkała na imprezie w jednej z poznańskich dyskotek. Wysoki, dobrze zbudowany facet z krwi i kości, dekadę starszy, z konkretnym planem na przyszłość, który właśnie zaczął realizować. Imponował jej swoim zdecydowaniem, skutecznością, i siłą charakteru. W jego towarzystwie, i ramionach, czuła się bezpiecznie, choć momentami trochę ciasno. Wtedy jej to jednak nie przeszkadzało. Wszystko bardzo szybko się potoczyło, i na tyle niespodziewanie, iż nie zauważyła, że stała się częścią owego planu, w którym koniec końców nie było miejsca na nią samą.
Granice samotności.
Popołudnie
– Andrzej, weź się za tą szafkę w kuchni. Drzwiczki zaraz z niej odpadną – Krysia z wyraźnym zdenerwowaniem zwróciła się do męża siedzącego przed ekranem telewizora.
– Zaraz, za piętnaście minut mecz się kończy. Zobaczę co tam się dzieje.
– Nie zobaczysz tylko naprawisz. Musisz w końcu zacząć więcej myśleć o domu!…- jej karabin maszynowy wyrzucał kolejne serie słów.
– Krysiu, czy mogę jutro wybrać się z Wojtkiem na ryby. Jest sobota więc czasu pod dostatkiem. Wojtek był w ubiegłym tygodniu i złapał dwukilogramowego szczupaka.
– Ty mi głowy nie zawracaj, w sobotę, jak zwykle musisz pojechać do rodziców po przetwory.
– Ale mógłbym pojechać wieczorem…
– Nie mógłbyś, bo już zapowiedziałam cię na dziesiątą rano. Po drodze musisz jeszcze zajechać do sklepu….
Andrzej zagryzł wargi. Wstał i udał się do kuchni. Zamknął od niej drzwi, aby żona nie słyszała co robi, a właściwie co cicho mówi o niej, pod nosem, sycząc złowieszczo. To nie były miłe słowa.
Wieczór
Leżał i wsłuchiwał w szum lecącej z prysznica wody. Był podekscytowany, mówiąc wprost podniecony, samą myślą o bliskości, dotyku, czułości. Po chwili szum wody ustał. Nie minęła minuta i Krystyna zjawiła się w sypialni. Zrzuciła szlafrok i położyła się odwrócona tyłem do Andrzeja. On nie zastanawiając się wiele, przysunął się do jej pleców i pośladków. Mogła poczuć jego podniecenie. Nie pozostawiało ono wątpliwości. Objął ją ramieniem.
– Weź przestań, mam okres – wysyczała odpychając równocześnie jego rękę.
– Widzę, że Marquez miał rację pisząc, że po dziesięciu latach małżeństwa kobiety mają okres nawet trzy razy w tygodniu. Pisał tez o latach samotności.
– Nie marudź, śpij. Rano jest tyle do zrobienia – skwitowała nie dając się wciągnąć w rozmowę.
Poranek
Spał jak zabity. Obudziło go od lat zapomniane uczucie. Wspaniały wzwód, twardy i dostojny trącał plecy leżącej obok żony. Próbował podnieść jej koszulkę, niezgrabność jednak obudziła Krystynę.
– Zwariowałeś, co ty robisz! – wykrzyknęła i zaczęła wstawać. Trzeba się zbierać do pracy.
– Dziś jest sobota. Nie wygłupiaj się.
– Sobota, nie sobota, czas wstawać!
*
– Andrzej, ty szczęściarzu, masz dobrą pracę, super żonę, czego chcieć więcej? Nie to co ja, sam jak palec. No nie całkiem sam, mam przecież psa. To on wysłuchuje moich monologów. Cierpliwie jak prawdziwy przyjaciel – Rysiek po drugim piwie z zazdrością zwrócił się do Andrzeja.
– Tak, mam żonę, szczęściarz ze mnie. Nie cierpię na samotność, mam partnerkę, przyjaciółkę i kochankę zarazem, pod jednym dachem – cicho odpowiedział.
– „Dość” – pomyślał wychodząc z baru. – „Dość”.
Wracał do domu, a w zasadzie się od niego oddalał. Nie tylko w duszy, ale i fizycznie. Zamiast skręcić na osiedle poszedł nad Wisłę. Wszedł na wał i bezwiednie zaczął iść w kierunku Wilanowa. Miał pustkę w głowie, nie myślał o niczym. Nie wiadomo skąd pojawiał się co chwilę uśmiech na jego twarzy.
Ocknął się z letargu, gdy zrobiło się ciemno wokół. Zorientował się, gdzie jest i natychmiast skręcił w kierunku osiedla. Po dziesięciu minutach otwierał drzwi od mieszkania.
Wszedł cicho, bez słowa. Nic to nie pomogło. Przywitał go okrzyk z kuchni.
– Gdzie się pętałeś przez cały wieczór? Czy nie wiesz, że tyle jest do zrobienia? Czy chociaż kupiłeś masło? Dzwoniłeś…? Robiłeś…? Rozmawiałeś…? Szukałeś…? – z ust żony, jak z karabinu maszynowego wydobywały się pytania – już noc, a miałeś pomalować półkę.
*
Obudziła się zdziwiona, że Andrzej jej nie męczy, nie próbuje niczego. Popatrzyła na sąsiednią poduszkę. Była jak nienaruszona.
– Andrzej, jesteś w łazience? Przecież wiesz, że mi się śpieszy i ja mam pierwszeństwo. Wyłaź szybko – wykrzyczała.
Odczekała dłuższą chwilę, jednak nic się nie wydarzyło. Wstała i poszła do łazienki. Drzwi były uchylone. Weszła do środka i na lustrze nad umywalką zobaczyła napis:
„Nie szukaj mnie! PS. Półka pomalowana leży w piwnicy”. Obok lustra, na blacie, leżała otwarta i wysunięta szminka.
– Andrzej, idioto, moją najlepsza szminkę użyłeś. Czy wiesz ile kosztowała – rzuciła w powietrze, choć nikt tego nie mógł już dosłyszeć.
Samotność programisty
– Drogie dzieci! – nauczycielka podniosła głos i wszystkie jeszcze prawie przedszkolaki zwróciły buzie w jej stronę – Poznałyście już wszystkie literki, więc najwyższy czas by wziąć się za czytanie. W naszej szkole jest duża biblioteka z mnóstwem ciekawych książek. Wejdźcie do niej po lekcjach, a na pewno coś ciekawego znajdziecie. Czytanie to wielka przygoda i przyjemność. Spróbujcie tylko, a zasmakujecie w tym, ani się nie obejrzycie.
Przemko był posłusznym dzieckiem. Rodzice nigdy nie mówili źle o nauczycielach i nauczyli szacunku dla wiedzy. Posłuchał więc i zaraz po lekcjach udał się do biblioteki. Wszedł i struchlał. Był w niej gęsty tłum w większości ze starszych klas przerastających go o głowę. Stał chwilę znieruchomiały z przerażenia, po czym zaczął się odwracać by uciec z opresji.
– Dzień dobry chłopczyku! Jak masz na imię? – usłyszał tuż obok i obejrzał się ujrzawszy uśmiechniętą twarz wpatrzonej w niego pani w średnim wieku.
– Przemko – wyszeptał.
– O! Jakie ładne imię! A wiesz, że tak miał na imię nasz jedyny poznański król?
Odpowiedział uśmiechem i spytał:
– A gdzie mieszkał?
– W wielkim zamku w środku miasta ale on został zburzony.
– Szkoda – odpowiedział z żalem.
– Kiedyś o nim poczytasz, ale na początek dam ci cienką książeczkę o przygodach chłopca takiego jak ty. Chcesz?
Odpowiedział potakująco, a bibliotekarka chwyciła go za rączkę i pociągnęła do balustrady, za którą stały regały z książkami.
– Poczekaj! – powiedziała wchodząc do środka, ale po chwili wynurzyła się cienkim tomikiem w szarej okładce i wręczyła go Przemkowi, a ten z zaciekawieniem zaczął ją przeglądać.
– A jak się nazywasz? – spytała i po jego odpowiedzi zaczęła przeglądać o sztywne kartki w dużej skrzynce.
– Mam twoją kartę! – z triumfem oznajmiła i kartkę, którą wcześniej wyjęła z książki wsunęła w zagięcie tej z jego nazwiskiem.
– Teraz już możesz iść do domu i czytać. Pamiętaj żeby nie zniszczyć i zwrócić kiedy przeczytasz albo ci się znudzi.
Odtąd Przemko prawie codziennie w wolnej chwili siadał przy stole i czytał.
– O czym jest ta ksiażka? – spytała go w końcu mama.
– O takim chłopcu, który mieszka w ruinach zburzonego wojną miasta – zaczął swoją opowieść o pierwszej czytelniczej przygodzie.
Książki zmieniły jego życie. Dotąd spędzał czas na zabawach marząc o elektrycznej kolejce, której rodzice nie mogli mu kupić. Teraz jego marzenia spełniały się w świecie książek. Lubił czytać o niezwykłych zabawkach, ale też ciekawych urządzeniach. Przedwojenny podręcznik fizyki skusił go opisem łodzi podwodnej, a zwłaszcza zadaniem zbudowania peryskopu, który pozwalał patrząc z dołu widzieć to co na górze. Początkowo myślał całe wnętrze rury wyłożyć lustrami. Prawidłowe rozwiązanie było inne i nie tylko nie zniechęciło go ale zachwyciło. W ten sposób w trzeciej klasie podstawówki przerobił cały podręcznik tej trudnej nauki.
Stał się niekwestionowanym klasowym jej orłem, kiedy już się zaczęła trzy lata później. Jednocześnie skończyły się jego matematyczne porażki z pierwszej z pierwszej i trzeciej klasy. W pierwszej pisząc klasówkę ze słupków pomylił się i wydrapał stalówką dziurę w zeszycie, co go kompletnie zdeprymowało. Kiedy odbierał brata z przedszkola kierowniczka tego przybytku upokorzeń zapytała:
– A jak ci Przemko idzie nauka? Pokaż no zeszyty – powiedziała odbierając mu tornister, a on zrobił w tył zwrot i uciekł.
Pocieszała go mama ze śmiechem opowiadając, że pierwszym zeszytem jaki wzięła w ręce kierowniczka był ów pechowy do klasówek z matematyki. Dwa lata później inna nauczycielka rzuciła pytanie:
– Ile jest cztery razy dziewięć? – i wskazując palcem rozkazała – Powiedz Przemko!
A on wstał i go zatkało tak, ze nie mógł wydusić słowa.
– Siadaj! Dwója!
Lecz później wziął się za czytanie przeróżnych rozrywek matematycznych, których rozwiązywanie szło mu coraz lepiej i było jego prawdziwą pasją. Zrobił tez prawdziwego „rentgena” zbiorom czasopism i książek ojca, który był wziętym radiotechnikiem. Nauczył się czytać i rozumieć schematy ideowe urządzeń elektronicznych i przez długi czas polował na książkę „Nowoczesne zabawki – elektronika w domu i w szkole”.
Jednak dopiero w liceum dzięki Jarkowi, który z pasji chemicznej przekwalifikował się w elektronika głównie z potrzeby tworzenia i usprawniania urządzeń elektroakustycznych tak potrzebnych do zachwycania się coraz modniejszą muzyką rokową od wersji hard po symfoniczną. Przemko długo nie miał magnetofonu, ale tani gramofon z wkładką stereo rozbudował o wzmacniacz napędzający słuchawki hi-fi pobliskiego TONSILU. Płytkę drukowaną zrobił mu Jarek.
– Może zapiszesz się do młodzieżowego Towarzystwa Przyjaciół Nauk? – usłyszał pewnego razu od niego i odtąd razem chodzili na zajęcia wykładowców politechniki z elektroniki zwłaszcza cyfrowej.
Podobnie dał się skusić na dzień otwarty na politechnice, chociaż już zdecydował się na Metody Numeryczne na uniwersytecie, bo miały łączyć jego matematyczną i elektroniczną pasję. Kiedy jednak na dniu otwartym na politechnice naocznie przekonał się co to informatyka zmienił zdanie i tam został programistą.
SAMOTNOŚĆ
“Rozczarowanie jest wdrukowane w życie”, pomyślała. “Choćbym nie wiem jak się starała, zawsze natknę się na kogoś, kto zbuduje sobie przeświadczenie o tym, że mnie zna oparte o pryzmat własnych doświadczeń oraz poglądów i oceni. Najczęściej wtedy, kiedy uzna, że mimo tego, że ja nie zamierzam go ograniczać, on sam ma prawo do żądania bycia jedynym sensem mojego istnienia. A kiedy okazuje się, że jest jeszcze mój świat poza nim, wytacza najcięższy oręż i siecze na oślep, nie zwracając uwagi na koszty. Są jednak słowa, których się nie da odusłyszeć.. Ciekawe, czy oni wszyscy zdają sobie z tego sprawę, czy tak ich zaślepiają kompleksy i tchórzostwo, że zaczynają wierzyć w to, co mówią?”.
Muzyka dudniła w słuchawkach nadając rytm jej krokom. Szła, niemal biegła, niesiona frustracją i poczuciem kolejnej porażki. Wcale nie dlatego, że powiedział to, co powiedział, nie. Raczej z powodu tego, że uwierzyła w swoje bezpieczeństwo w jego ramionach. Chciała, żeby okazał się inny od mężczyzn, którzy pozbawiali ją prawa do bycia szczęśliwą, kiedy tylko niebezpiecznie zbliżała się do świętych i nienaruszalnych granic ich wygody. Cóż, znowu nie trafiła. Może w końcu powinna przestać szukać opiekuńczej przystani? Kogoś, kto wypełni pustkę, przedmiot zazdrości tych, które tkwiły w kieratach wybranego przez siebie życia i wyobrażały sobie, że ona, samotna, jest szczęśliwsza. Albo, jeszcze lepiej, zwrócić się w stronę drania, o którym od początku wiedziałaby, że ją zrani? Może wtedy byłaby w stanie przygotować się na cios?
Komórka zapikała sygnałem rozładowującej się baterii, kiedy kroki doprowadziły ją pod dom. Potrząsnęła głową otwierając drzwi. Uwolnione spod kaptura włosy rozsypały się wokół twarzy. “Nigdy więcej”, przysięgła sobie i przekręciła klucz w zamku, zostawiając po drugiej stronie ocierające się o desperację pragnienie, żeby w wysprzątanym na błysk mieszkaniu ktoś na nią czekał.
Lucy
Dostrzegłam Lucy drugiego dnia szkoły, kiedy siedziała w bibliotece zatopiona w lekturze. Ciemne, kręcone włosy wiły się nieposłusznie, raz po raz wchodząc jej w oczy, to przyklejając się do ust. Naciągnięty na głowę kaptur od szarej dresowej bluzy miał w tym swój udział, nie pozwalał im się uwolnić. Nie wiem, czy było jej tak zimno, czy też chciała się w nim ukryć. Zazdrościłam jej bluzy i włosów. Moje za żadne skarby nie chciały się kręcić, ile bym ich, za radą internetowych włosomaniaczek, nie wygniatała. Być może coś robiłam źle, kładłam za dużo odżywki, a może za mało, za słabo gniotłam, albo za mocno, dawałam za dużo wody, a może za mało? Nie wiedziałam jaką porowatość mają moje włosy. Opisy w sieci nie były jednoznaczne.
Z rozmyślań wyrwał mnie telefon, przypominając o rozpoczynającej się lekcji. Biblioteka mieściła się w dobudówce i dźwięk dzwonka do niej nie docierał.
Zajęłam miejsce w ławce pod oknem, z lewej strony. Wybrałam je dzień wcześniej, kiedy jako pierwsza weszłam do klasy. Miałam stamtąd widok na drzewo, na którym żwawo biegały wiewiórki. Zima zbliżała się nieubłaganie.
Teraz rozglądałam się za Lucyną. Przyszła jako jedna z ostatnich i usiadła blisko drzwi. Już nie miała kaptura, na lekcji zwróciłaby nim na siebie uwagę.
Na następnych zajęciach przesiadłam się bliżej niej i poprawiając nową, szarą bluzę układałam w myślach pytania jakie jej zadam.
„Cześć! Jakiej odżywki używasz, że uzyskujesz taki skręt i nawilżenie? To Cantu? A tak w ogóle to Magda jestem”.
Wolny czas spędzałam na notowaniu naszych rozmów. Opowiadałam Lucy o wszystkim. Że uczę się w tym liceum, bo matka podarowała mi szansę, której ona nie miała. A tak naprawdę, była to dla niej okazja do wyciągnięcia pieniędzy od ojca. Pięć lat temu odszedł, ale obiecał kasę. Na życie, na naukę. Dla mnie. Dopóki będę chciała się uczyć. Matka zdecydowała. Mnie żadne z nich o nic, jak zawsze, nie zapytało.
„Ładny kolor lakieru, to hybryda?”
Żeby jej nie przytłoczyć zahaczałam o kosmetyczne tematy. O tym rozmawiają koleżanki. Tak czytałam.
W czasie lekcji Lucyna nigdy sama nie zabierała głosu, chyba że została wywołana, to zawsze odpowiadała wyczerpująco. Mogłam się schować ze swoim słowotokiem i refrenem w postaci: „yyy”. Znałam odpowiedź, ale nie mogłam jej z siebie wydusić.
Późną wiosną zauważyłam, że jej ciemne loki zaczęła zdobić srebrna poświata. Błyszczały w słońcu, jak gwiazdy na nocnym niebie. Pomyślałam, że to niemożliwe, żeby już zaczęła siwieć, ale wtedy przypomniałam sobie o syndromie Marii Antoniny. Wyjęłam telefon i udając, że coś czytam zrobiłam zdjęcie. Tym razem to ona opowiadała mi o swoim życiu, a ja słuchałam. Jak prawdziwa przyjaciółka.
Przez wakacyjną przerwę spisałam setki scenariuszy, jak opowiadamy sobie co robiłyśmy w ciepłe miesiące, jakie sprawdziłyśmy metody na oparzenia słoneczne i jak bardzo nie chce się nam wracać do nauki.
„Te marmurkowe dżinsy dobrze na tobie leżą! Gdzie kupiłaś tę torbę?”
Słyszałam nasz śmiech.
Nie zdziwiłam się, kiedy nie dostrzegłam Lucy na rozpoczęciu roku szkolnego. Jednak kiedy weszłam na pierwszą lekcję i nie dostrzegłam burzy loków, poczułam jak kostnieją mi dłonie. Nauczycielka polskiego weszła, przywitała się i rozpoczęła lekcję. Chciałam zapytać, przerwać jej, ale jak to ja, nie mogłam wydobyć z siebie głosu.
Wyjęłam kartkę i napisałam do Lucy.
Piszę do niej do dziś, chociaż liceum mam już dawno za sobą.
„Szpilki z czerwoną podeszwą zawsze będą wyglądały elegancko… i drogo!”
— Pani Dyrektor? Pan Prezes panią prosi.
— Dziękuję pani Aniu. Już idę. — Zamknęłam notes i poszłam na zebranie.
Kto czyta, żyje wielokrotnie
Nie wyobrażała sobie życia bez książek. Nawet gdy sięgała pamięcią w najdawniejszy, najgłębszy mrok swego istnienia, zawsze tam były.
Jak wielobarwny rój motyli, z suchym szelestem przewracanych kartek, krążyły nad jej głową, dłońmi, tuliły się do serca. Jawiły się jej w swoistej dychotomii – trwałe i ulotne zarazem.
Długie szeregi czarnych liter przepływały karnie przed jej wzrokiem, niknąc na stronie, by pojawić się na następnej. Czasem porządek kolumny łamał stary sztych lub ozdobny inicjał.
Chociaż właściwie wszystko zaczęło się od ilustracji. To one, we wczesnym dzieciństwie, otworzyły przed nią baśniowy sezam, pełen magii. Odkryła świat nieograniczonych możliwości ukryty między dwiema okładkami. Mogła go przyjąć bez zastrzeżeń, ale mogła też zmodyfikować. I to ją urzekło. Z zachwytem kreowała swoje wizje, zmieniając zakończenia, bieg wydarzeń lub charakter postaci. U niej zły wilk przyjaźnił się z owcami, okrutny smok okazywał się poczciwcem, a Królowa Śniegu topniała w piecu Baby-Jagi.
Nie inaczej było, gdy przeszła do dojrzalszych lektur. Ingerowała w teksty ukochanych książek. Nie zgadzała się na śmierć Piętaszka, dawała drugie życie Nemeczkowi i mocno namieszała w przyszłości rudowłosej Ani z Zielonego Wzgórza.
Kreatywność cieszyła ją niezmiennie i prawie nie zwracała uwagi na otoczenie, które przypięło jej łatkę odludka i dziwaczki.
Nierealna rzeczywistość była znacznie bardziej pociągająca od tej istniejącej na jawie, a często ją przewyższała.
I tylko czasem – gdy przytłaczała ją polifonia papierowych bohaterów i ich losów – przychodziła refleksja, że może coś ją jednak omija, a prawdziwe życie przecieka między palcami.
I wtedy – wśród wymyślonych przyjaciół – czuła się najsamotniejszą istotą we wszechświecie.
Dorota przejrzała się w lustrze. Niewystarczająco – pomyślała. Wykonała nerwowy ruch ręką, jakby zaznaczając kształt tego, co było nie tak. Szybko przywołała się do porządku, zwracając uwagę, czy ktoś przypadkiem nie wszedł do pokoju. Przebrała się. Zestaw w postaci prążkowanych spodni i bluzki z wiązaniem na ramieniu został zastąpiony sukienką w odcieniu szarości. Dorota powtórnie skontrolowała swój wygląd. Sukienka była dopasowana i należało dokładnie sprawdzić, czy nic nie wystaje tu i ówdzie. Czy nie widać majtek z tyłu.
Ile zostało czasu? – rzuciła spojrzenie na pamiątkowy zegarek ze złoceniami. Zdąży jeszcze skorzystać z toalety.
Zeszła na dół.
Rafał stał w korytarzu. Dzieciaków nie było.
– Dlaczego Wojtek i Asia jeszcze nie gotowi?
Mąż nie odpowiedział wpatrzony w jej strój.
– Nie wiedziałem, że ożeniłem się z Twoją matką. Proszę państwa ślub nieważny, błąd co do tożsamości współmałżonka!
Dorota nasłuchiwała dźwięków z kuchni, zastanawiając się, gdzie są dzieci. Rafał patrzył wyzywającym wzrokiem.
– Mama lubi tę sukienkę – odparła po chwili.
– Chyba lubiła. Jak jeszcze pamiętała, że jesteś jej córką.
– Rafał przestań! To moja matka.
– Nie dla niej – przypomniał jej. – A jeśli zamierzasz utrzymywać ją w przekonaniu, że jej urojenia są prawdziwe, że czeka na twojego ojca, bo ten pojechał wędkować, to rób to sama. Nie pozwolę, żeby moje dzieci w tym uczestniczyły.
Dorota wstrzymała oddech. Zrobiła się biało-zielona na twarzy.
– Muszę do toalety – powiedziała.
Rzuciła się w kierunku nieskazitelnie czystej łazienki. Ściany zdobiły białe ręczniki, schludnie rozwieszone na kształt flag. Dorota pochyliła się nad deską klozetową. Wstrząsnęły nią torsje. Zwróciła śniadanie wprost do muszli, uważając żeby nie pobrudzić włosów. Po wszystkim wyprostowała się i szybko spłukała brązowe rzygi. Westchnęła. Wcale nie poczuła się dużo lepiej. Usiadła na ubikacji.
Obym nie była w ciąży – pomyślała.
Gdy wyszła z łazienki, Rafała i dzieci nie było. Zaniepokojona wybrała numer męża. Odebrał po kilku sygnałach.
– Jesteśmy w przedszkolu.
Dorota pokręciła głową.
– Miały mieć dzisiaj wolne. Mieliśmy jechać do mamy.
– Jedź sama – powiedział i rozłączył się.
Dorota zrezygnowana sięgnęła po płaszcz, torebkę i klucze. Wychodząc, jeszcze raz skontrolowała swój wygląd w lustrze. Powinna być zła na męża, wiedziała o tym. Jedyne jednak na co mogła się zdobyć, to zdyscyplinowanie samej siebie. Do wykonania kolejnego zadania.
Podjechała pod prywatny dom opieki punktualnie. Powitała ją uśmiechnięta pielęgniarka. Personel placówki zawsze był pozytywnie nastawiony.
Zapewne taki mają wymóg – pomyślała Dorota, podczas gdy pielęgniarka prowadziła ją pod właściwe drzwi.
– Pani mama dobrze dziś zjadła. Jest spokojniejsza niż zwykle. Chociaż wciąż woli zostać sama w pokoju. Nadal czeka – pielęgniarka rzuciła Dorocie porozumiewawcze spojrzenie.
– Dorota rejestrowała co drugie słowo podenerwowana perspektywą spotkania z matką.
– Jednak bez dzieci? Szkoda, miło byłoby, gdyby zobaczyły babcię. A może tak jest lepiej? Skoro i tak ich nie rozpozna, a maluchy nie zrozumieją… – pielęgniarka ciągnęła, a Dorota przytakiwała głową od niechcenia.
W końcu weszły do pokoju mamy. Siedziała na łóżku ze spuszczonymi dłońmi w ręku trzymała pilot. W tle słychać było głos Krystyny Czubówny. Starsza pani spojrzała na gości znad okularów. Siostra uśmiechnęła się od ucha do ucha.
– Pani Maj, proszę zobaczyć, kto przyszedł. Pani ulubiona pokojówka!
Dorota podeszła do łóżka.
– Dzień dobry, pani Maj.
Nic więcej na razie nie dodała, czekając na reakcję matki.
-Dzień dobry – powiedziała formalnie Alicja Maj. Odwróciła wzrok w stronę telewizora. – Czekam na męża i córkę. Spóźniają się.
Dorota westchnęła w duchu.
– Rozumiem, czy mogę dotrzymać pani towarzystwa do czasu aż wrócą?
Alicja nie odpowiadała przez chwilę. W końcu powiedziała:
– Tak, proszę.
Dorota odetchnęła niezauważalnie. Skinęła na pielęgniarkę, dając jej znak, że może odejść. Usiadła przy stoliku pod oknem.
– Jak się pani czuje?
Alicja kiwała się na łóżku ze wzrokiem utkwionym w telewizor.
– Dobrze, morskie powietrze mi służy. Jest zupełnie inaczej, niż u nas w mieście.
– A jaki jest pani dom?
Kobieta ściągnęła wargi.
– Porządny, żyjemy w zgodzie z ludźmi. Mamy dobrą opinię.
Na razie Dorota poruszała znane tematy, tak by jej matka mogła się poczuć bezpiecznie.
– A gdzie pani mąż i dziecko?
– Na rybach – odparła Alicja od razu. – Nie rozumiem tej jego pasji i żeby dziecko w to angażować? Jeszcze się zabrudzi.
– To chyba nic złego?
– Dla mnie nie, ale niech się tak nie pokazuje ludziom.
Alicja przeniosła wzrok na Dorotę.
– Ładna sukienka – powiedziała. – Dorotka mogłaby taką nosić.
Kiedyś po takim wyznaniu w oczach Doroty stanęłyby łzy. Teraz, zdobywając się na odwagę, zapytała:
– A jaka jest Dorotka?
– Jaka jest? Porządna, bo tak ją nauczyłam. Tylko mogłaby bardziej zająć się sobą.
– Dlaczego?
– To wyjście na ryby to jej pomysł. Wolę jak zostaje w pokoju i czyta.
– Kocha ją pani?
Alicja zdziwiła się.
– Oczywiście, to moja córka.
Skarpetki
Bęben pralki obracał się rytmicznie. Patrzyła jak w ekran. Pamiętała jeszcze, gdy prała malutkie rzeczy Szymonka. Przypominały ubranka dla lalek. Czasami jakaś miniaturowa skarpetka zatrzymywała się na szybie pralki. Uśmiechała się na samą myśl. Albo gdy prała pluszowe misie i buzie zabawek wirowały w rytm pralki? Było w tym coś złowrogiego. Czuła się jak morderczyni. Szklane oczy uderzały o szybę. Pluszowe ręce miotały się bezradnie. Kiedy to było? Teraz prała jego skarpetki. Poprosił ją o to rano.
– Gdybyś miała czas, oczywiście.
To „ oczywiście” było zwykłą dawką okrucieństwa. Nic szczególnego. Taki małżeński komplement na podtrzymanie temperatury.
Obserwowała jak szykował się do wyjścia. Nakładał buty, szlifował je bezbarwna pastą, potem uważnie obserwował się w lustrze. Coś mu nie pasowało. Wiedziała co, ale on nie mówił tego wprost. Ze złością zdjął buty i nałożył inne – ciemniejsze. I wtedy odpalił to swoje.
– Wrzuć mi do pralki białe skarpetki! Gdybyś miała czas, oczywiście.
I wszystko się w nim telepało, drgało, trzęsło i gdyby nie skóra, i nałożona na nią biała, świeżo wyprana i wyprasowana koszula rozsypałby się, a może nawet rozlał, jak nie do końca ścięta galaretka pozbawiona oparcia.
Czekała na jego wyjście. Nasłuchiwała. Trzaśnięcie drzwi. Odgłos automatycznie otwieranych drzwiczek samochodu. Kolejne trzaśniecie. Przekręcenie kluczyków w stacyjce. Dociśnięcie tyłka do fotela, i nareszcie można ruszać. Jeszcze tylko ta brama, którą trzeba otworzyć i zamknąć.
– Nie mam czasu! Zamknij tę bramę!
Zamykała i mogła wypuścić powietrze.
Dzień zapowiadał się leniwie. Po jego wyjściu nie miał krawędzi. Mogła iść do pokoju, mogła iść do kuchni. Mogła wyprać te cholerne skarpetki.
Lubił białe skarpetki i przy byle nadarzającej się okazji kupował nowe, ale nie potrafił się nimi zaopiekować. Zostawiał w łazience, w sypialni pod łóżkiem, w salonie. Czyste wrzucał niesparowane do szuflady, w której mieszały się ze starymi slipkami, kolorowymi skarpetami, metkami po nowo kupionych skarpetkach, a ponieważ nigdy niczego nie wyrzucał, gubił się w tym chaosie i każdego ranka rozpoczynał mozolne poszukiwania. Znalezienie pary graniczyło z cudem.
Był przekonany, że ktoś inny powinien się tym zająć.
– Babcia układała mi na krześle przed łóżkiem naszykowane, wyprasowane ubrania, a skarpetki zawsze leżały na slipkach i nigdy nie musiałem ich szukać.
W pierwszych latach małżeństwa odsyłała go babci, potem tłumaczyła, opracowywała strategie. Kupowała 10 par takich samych skarpetek, żeby niczego nie musiał szukać, wyrzucała zużyte, ale wystarczyło, że przez chwilę zostawiła go samego z jego skarpetkami, gubił się i wracał do starych nawyków.
– Babcia układała mi…
– Kiedyś wyrzucę te wszystkie skarpetki i kupię sobie nowe – i kupował, ale niczego nie wyrzucał.
– Są w domu duże worki na śmieci?
– Można wyrzucać ubrania do kontenera na śmieci?
Jego pytania brzmiały w niej, gdy zabrała się do prania skarpetek.
W łazience znalazła dziesięć par zwiniętych w śmierdzące kule i upchanych pomiędzy brudne koszule. Pod łóżkiem były trzy pary. Pod biurkiem cztery. Siedem par znalazła na dnie starego kosza do prania w pralni. W sumie dwadzieścia cztery pary. Zakładając, że ostanie demonstracyjne pranie swoich skarpetek zrobił Osiem dni temu w niedzielę, zużywał sześć białych skarpetek dziennie. To odkrycie zdziwiło ją. Nastawiła pranie . Obserwowała wirujące w pralce skarpetki. Nie było w nich nic ciekawego. Gdyby chociaż wrzuciła jeden kolorowy element, byłaby szansa na jakieś urozmaicenie. A tak, nudziła się niemiłosiernie.
Czy samotność rzeczywiście przychodzi wtedy, gdy nie ma kogo zapytać — a pamiętasz? Norbert miał kogo pytać, miał o co pytać, mógł sam odpowiadać, bo wspomnień miał bezmiar, a jednak bezsprzecznie czuł się samotny. Ostatnie półtora roku było dla niego oglądaniem znanej sztuki w nowej interpretacji. Scenariusz jest ten sam, jako jego współautor nie ma podstaw do protestów. Ludwika swoim spojrzeniem sięgnęła głęboko, podniosła szczegóły drobniejsze niż igła krawiecka. Ustawiła światła tak, jak on nigdy ich nie stawiał. Norbert patrzy po nowemu, ale czy na nowe życie? Pozbawiony statusu twórcy, sprowadzony do roli widza, czuje wewnętrzną sprzeczność między tym, co pamięta, a tym, co widzi z nowej perspektywy. Czy to możliwe, że jego życie było zupełnie nie takie, jakim on je pamięta?
Przecież jeśli oboje nie mieli ochoty na seks, to chyba znaczy, że nie krzywdzili się wzajemnie różnymi temperamentami. Ludka dowodzi: to wcale nie jest zgodność temperamentów, lata życia pod twoje dyktando, planowania wszystkiego pod twoje grafiki, oduczyły cię empatii, umościły w centrum naszego świata, dały berło do rządzenia i nieliczenia się z innymi. Norbert słucha i protestuje, nie, Ludka, to nieprawda, nie byłem apodyktyczny.
Byłeś, odpowiada, a ja czułam cię coraz mniej obok siebie. Nie liczyłeś się ze mną, ty byłeś ważny, twój egoizm rozwijał się nadal. Nie znosiłam twojego krzyku, nienawidziłam wieczorów kiedy po awanturze, po kłótni, którą pewnie pół budynku słyszało, kładłeś się i, jakby nic nie zaszło, próbowałeś swoich karesów. Nie, z mojej strony to nie był brak ochoty na seks, to była atawistyczna niechęć do kogoś, kto nie widzi we mnie partnera, kto sprowadza mnie do roli „odpoczynku wojownika“. Ta niechęć była silniejsza od miłości i pożądania, od pragnienia bliskości. Często sięgałam po zdjęcia, których w pierwszym okresie naszego wspólnego życia, narobiłeś tak wiele. W nich znajdowałam szczęśliwe chwile, dzieci, nas, zgodnych i, przede wszystkim, cichych.
Pamiętasz, ciągnie, nasze kłótnie złagodniały odkąd dzieci wyjechały do szkół, a ja z nimi, zorganizowaliśmy sobie życie na dwa domy i ten stan podzielonego życia pozostał. Ponieważ widywaliśmy się rzadziej, to i rzadziej wchodziliśmy sobie w drogę. Zawsze mnie drażniło, denerwowało niemiłosiernie, kiedy ktoś dziwił się, jak wam się udaje być razem mimo osobnego, w dużej części, życia; a bawiło, kiedy dzieci mówiły, że to właśnie dlatego tak się udaje — rzadko się widują. Skąd one mogły wiedzieć, mieszkając już poza domem, że my praktycznie nie byliśmy już razem? Wiem, dodaje, staraliśmy się oboje, myśleliśmy, że o nas, o poprawę i naprawę naszych relacji; czy dzisiaj nie masz wrażenia, że chodziło nam tylko o zachowanie pozorów? Nie czułeś tej pustki wokół siebie? Nie miałeś świadomości, że samotność, w której byłeś zagrzebany, pęta cię swą nachalnością, nieuchronnością? Robiłeś coś z myślą o nas, żeby się od niej wyzwolić? Ja próbowałam, usiłowałam cię wciągnąć w te próby, miałam nadzieję, że da się nas jeszcze posklejać. Ty wolałeś wyzwalać się na inny sposób…
Dzisiaj Norbert widzi, że odczuwanie własnej samotności, jest wyłącznie jego sprawą i w jego rękach leży pokierowanie swoim dalszym życiem. Zgadza się z Ludwiką, wie jakie szkody zrobił swoim postępowaniem, nie wie czy ma jeszcze szansę na to, by je naprawić, by odbudować bliskość między nimi. Wie, że cały czas nie jest Ludce obojętny, ma nadzieję, że to jest jeszcze miłość, on dzisiaj nie ma wątpliwości, że ją kocha. Miłość bez bliskości oznacza jedynie cierpienia, dlatego chce żyć dla Ludki znowu, jak wtedy, kiedy przychodziły na świat ich dzieci, a nie mieli jeszcze kłopotów z nadmiarem pracy i niedoborem środków. Chce, żeby mogła na nim polegać, żeby była przy nim bezpieczna, żeby już nigdy nie była przy nim samotna.
Drodzy! Dziękujemy za udział w naszym konkursie. O rozstrzygnięciu informujemy tutaj: https://blokpisarski.pl/rozstrzygniecie-konkursu-literackiego-granice-samotnosci/
Zwyciężczyniom gratulujemy!